środa, grudnia 28, 2005

Recenzja: SOULFLY - Dark Ages

Właśnie sobie słucham i będę na bierząco relacjonował. Na początku powiem, że w pierwszej chwili płyta mi się nie spodobała, ale to tylko ją przeczesywałem w poszukiwaniu fajnych kawałków i pech chciał, że nie trafiłem na żadne:P Ale teraz gdy słucham jej uważnie, dochodzę do wniosku, że jest ekstra:) Niestety jeszcze nie przesłuchałem poprzedniej płyty, Prophecy, ale wyczuwam sporą zmianę w porównaniu do poprzednich płyt.


Boooom!!! Ta płyta jest niezłym kopem między oczy;) Zespół zblizył się dość znacznie do Death Metalu, ale nie zmienił zbytnio klimatu, czyli powalające riffy, ostra perkusja, nawet teraz słyszę dość oczywiste nawiązanie do One Metallici. Fajne. Trzyma klimat płyta. Jak do tej pory jest różnorodna. Solówki niczego sobie, riffy konkretnie powalające. Momentami przydałoby się zmniejszenie ilości Gain na przesterach gitar, bo tracą klarowność i nie słychać muzyki tylko szumy, ale to poniekąd na tym również polega Metal:> Jak zwykle Cavalera zaprosił gości. To również dodaje płycie, bo nie musimy w kółko słuchać momentami denerwującego charkotu Maxa, który niestety słabo pasuje do Deathmetalowej jatki:P Więc utwory "duetowe" zawsze urozmaicały płyty Soulfly. Poza tym zesopół ogólnie się rozwija i poszukuje nowych rozwiązań i sposobów na nowe wykorzystanie tych starych i nie boi się poeksperymentować. Oby tak dalej.


Kolejny plusik dla zespołu za to, że nie poszli na łatwiznę i nie wydali płyty, która trwa z grubsza 40 minut jak to ostatnio jest modne. Płyta trwa 1h 6min. Brawo panowie. Co prawda długość płyty znacznie podnosi utwór, do którego fani Soulfly zdążyli się przyzwyczaić, mianowicie kolejna odsłona utworu instrumentalnego o dźwięcznej nazwie "Soulfly V", który trwa 10:50. Dla tych, którzy nie wiedzą o co chodzi, to utwory "Soulfly" pojawiły się jak dotąd na wszystkich płytach zespołu. Są to utwory powiedzmy etniczne, spokojne relaksujące, a zarazem dynamiczne i porywające. Typowa rdzenna brazylijska muza:) Spodoba się nawet tym, którzy mie lubią metalu, bo z nim nie mają nic wspólnego, więc polecam do przesłuchania wszystkim.


Oczywiście oprócz utworów, z których mogę cokolwiek zrozumieć, są utwory po portugalsku, których niestety nie kumam, co jednak wcale nie powoduje, że płyta jest niezrozumiała, czy niejasna. Wręcz przeciwnie pokazuje, że zespół nie boi się pokazać światu, ze istnieje jakiś inny język niż angielski;)


Tak więc mimo iż nie przesłuchałem całej płyty jeszcze jestem gotów stwierdzić, że płyta jest bardzo dobra z minusem za niektóre rzeczy, które powodują że jest męcząca, bo jednak Death Metal nie jest muzyką, która zrelaksuje człowieka, jednak nie sposób powstrzymać głowy od wykonywania miarowych ruchów góra-dół przy słuchaniu tej płyty. Powiem więcej, chciałoby się zaprosić kumpli, zamknąć się z nimi w ciasnym pomieszczeniu i skakać!


Ocena
5-

Recenzja: STATIC-X - Start A War

Chyba od czasu trzeciej płyty panów z dużą ilością włosów, przestałem być ich fanem. Nie powiem, te nowe płyty mają coś w sobie, ale nie jest to to, co mi się podobało w Machine i Wisconsin Death Trip. Start A War próbuje powrócić do korzeni, ale na dobrą sprawę udało im się to zrobić chyba tylko w jednym utworze. Niestety. Tak więc, po wielkiej mojej radości i oczekiwaniu na tą płytkę nadeszło rozczarowanie, że niepotrzebnie jej słuchałem. Muzyka stała się melancholijna i powolna, a ja właśnie chciałem płyty szybkiej i konkretnej, śmiesznej i powalającej, ale nie doczekałem się. Trudno się mówi. Zobaczymy jak wyjdzie im następna. A w międzyczasie:


Ocena
3+

Recenzja: KORN - See You On the Other Side

Fajna płyta. Nie jest rewelacyjna, ale można posłuchaćw wolnej chwili. Niestety nie było w niej momentów, które powodowały, że przestawałem robić to, co właśnie robiłem, żeby dokładniej posłuchać tego, co się dzieje na płycie. Ale poza tym bardzo fajnie, przyjemnie. Momentami głowa sama chodziła w rytm muzyki, ale jak już mówiłem, to nie to samo co pierwsza ich płyta, która jest moją ulubioną płytą. Ale porównując do poprzedniej, która spłynęła po mnie jak po kaczce, to ta płyta jest dobra. Trzyma się kupy, jest inna, ale nie aż tak inna, zeby długoletni fani przestali ich słuchać. Więc polecam, mimo że nie jest genialna, to jako muzyka w tle programowania, czy jakiejś gry internetowej, bądź zwykłego surfowania po necie nadaje się idealnie, bo nie przeszkadza, a urozmaica.


Ocena
4/6


niedziela, grudnia 18, 2005

Recenzja: Lord of War - Pan Życia i Śmierci

Opowieść o człowieku, który jest sprzedawcąbroni. Ha, ale nie takim co pracuje w małym sklepiku na przedmieściach Nowego Yorku, tylko Koleś z przedmieści Nowego Yorku, który sprzedaje broń największym zbrodniarzom wojennym, którzy chodzą i chodzili po tym świecie(oprócz Bin Ladena).


Zacznijmy od zdjęć. Na dobrą sprawe to tylko początek filmu jest innowacyjny. Reszta, to typowe Hollywoodzkie kino. Koniec na temat zdjęć. Jeśli ktoś chce oglądać dla ładnych zdjęć, to niech odkurzy Black Hawk Down(czy Dawn, nie pamiętam), czyli Helikopter w Ogniu. Tam są dopiero zdjęcia.


Obsada. Więc oprócz Nicholasa Cage'a, nikt znany tam nie gra. No może i dobrze zagrał swoją rolę, ale nic rewelacyjnego.


Całokształt? Ten film coś w sobie ma. Nie jest to coś, co sprawi, że po powrocie z kina, będziesz chciał jeszce raz go zobaczyć. Niestety nie. Ale ma to coś, że mimo iż momentami jest nudny, i pod koniec już się nie chce go oglądać, to obejrzy się go do końca. Tata przez pół filmu narzekał, że nudny, ale do końca został. Na dobrą sprawę ten film jest skierowany do Amerykanów którzy nie wiedzą co się wokół nich dzieje. Tak. Wyjaśnia im wreszcie mechanizm działania ich kraju. Ale właśnie na to trzeba poczekać na sam koniec. Nie wiem czy warto, ale i tak się czeka. A pointa wcale nie jest przyjemna, chociaż może i jest prawdziwa. Ale na nią trzeba zasłużyć, męcząc się około dwóch godzin;) Więc film polecam na:


Ocena
4-/6

Recenzja: Nieustraszeni Bracia Grimm

Nieustraszeni bracia Grimm są oszustami. Tak... I wreszcie na ich drodze, okupujący Niemcy Francuzi, stawiają zagadkę, która okazuje sięnie być fałszerstwem, lecz jest autentyczną bajką do życia wsadzoną. Tak, bez sensu to trochę, no ale cóż. Ogólnie aktorzy dobrzy, no ale...


Pierwsze "ALE": Efekty wizualne kompletnie kaszaniaste. Już nawet jestem skłonny darować beznadziejną łódkę w Piratach z Karaibów, bo te efekty zwaliły mnie z fotela... z nudów oczywiście. Co chwila widziałem, że za aktorami jest makieta z narysowaną scenerią. Porażka.


Drugie "ALE": To, że pomysł był nawet niezły, to dobra. Jednak wykonanie co najmniej dziwne. Do ogólnego zarysu bajki, wrzucono jak najwięcej kawałków bajek braci Grimm, jak siędało. Mówiąc kawałków, mówię dosłownie. Tu babcia z czerwoniutkim jabłkiem, tu czerwony kapturek idący przez las(chociaż wiesniacy nie wyglądali na takich, którzy by kiedykolwiek widzieli TAK czerwoną pelerynkę, nie ma mowy), wilk bardzo zły, koń, który pożarł dziewczynkę, "the gingerbread man", który ukradł dziewczynce twarz, a potem ją wchłonął(tak na dobrą sprawę, to powstał z błota). Szczerze, to nawet nie dam sobie paznokcia uciąć, że chociaż połowa z tych bajek na przwdę została napisana przez braci Grimm. Co dalej, królowa zamknięta na szczycie wierzy, która zmarła 500 lat wcześniej, a ciągle powtarza do swojego lustra "lustereczko powiedz przecie", połączone z kilkoma innymi bajkami, mianowicie królewną zamkniętą w wierzy, która zapuściła długaśny warkocz i wszedł po nim królewicz. Takich i innych wtrąceń nie trzymających siękupy jest bez liku.


Trzecie "ALE" kieruję do reżysera. Terry Gilliam, please. If you're making a movie adressed to a larger audience, please please please make it have at least come sense! For cryin' out loud, Jabberwocky had more sense than this!


Dziękuję za uwagę. Film obejrzałem do końca, ale na dobrą sprawe z przymusu, żeby siez wami podzielić moim przykrym doświadczeniem. Nawet nie ma kurcze porzadnego zakończenia!!! Będziecie niemile zaskoczeni zakończeniem wątku "romantycznego". Więc jak na film na tą skalę rozreklamowany i tak na dobrą sprawę dobrze się zapowiadający dostaje ode mnie:


Ocena:
2/6

poniedziałek, grudnia 05, 2005

Recenzja: Sahara

Clive Cussler. Jeden z najlepszych pisarzy akcji tych czasów. Nie boi się tematów niebezpiecznych, jego książki potrafią zmieniać świat wktórym żyjemy. Nie dość, że wielki miłośnik starych samochodów (ma ich wielką kolekcję), to bardzo lubi sięgać w dawne dzieje i wyciągać z nich przedziwne hidtorie, które chociaż nie muszą być prawdziwe, to są przedstawione na tyle wiarygodnie, że książki nie chce się odkładać po przeczytaniu "wstępu teoretycznego". Pierwsza książka jaką jego przeczytałem, to była właśnie Sahara. miałem wtedy może 10-12 lat. Było to dla mnie coś niesamowitego. Przygoda przeżyta razem z książką, każdy niespodziewany zwrot akcji był dla mnie wielkim szokiem. Rewelacja. I co? Idę któregoś dnia do szkoły i moje oczy natrafiły na plakat: "Sahara. A Dirk Pitt adventure." Oczy jak złotówki, możecie się domyśleć. I właśnie miałem okazję ten film obejrzeć, i dopóki nie uzbieram na niego kasy, to go sobie pożyczam;)


A więc zacznijmy od początku. Kto to jest Dirk Pitt? Oprócz tego że jest głównym bohaterem większości książek Cusslera, to jest ex Air Force i pracuje razem ze swoim kumplem z przedszkola (Al Giordino) w NUMA, National Underwater and Marine Agency (założone przez Cusslera. autentycznie), która zajmuje się wydobywaniem różnych artefaktów zagubionych w wodach wszystkich mórz i oceanów świata. Kolekcjoner samochodów (jak autor. de facto mają taką samą kolekcję. strange...), poszukiwacz przygód i różnych zagubionych, niekiedy mitycznych, przedmiotów.


Co do filmu, to słyszałem dość nieprzychylne opinie na jego temat, że to chała, że beznadziejny, że teraz to lepsze filmy potrafią robić, a ja się nie mogę zgodzić z tą opinią. Film moim zdaniem ekstra. Oczywiście nie może się równać z książką, ale jak na film, to dobry. Nie było żadnych przeinaczeń jak w LotR, film po prostu nakręcony na podstawie książki. Trochę bohaterowie źle podstawieni chyba, bo Al miał być duży i umięśniony, a w filmie w tym przoduje Dirk. Mama twierdzi, że powinni mieć inne kolory oczu i włosów, ale to chyba najmniej istotne. Efekty wizualne bardzo fajne. Nie było żadnych wpadek, znaczy nie było momentów w których miałbym jakiekolwiek wątpliwości, że to faktycznie tak wygląda. Em... znaczy chciałem powiedzieć że efekty były dobrze zamaskowane. Żarty nawet udane, chociaż tak na prawdę to wcale nie innowacyjne. Ale mogą być. Czyli film akcji z okazjonalnym dobrym żartem, tudzież śmieszną sytuacją. Obowiązkowy oczywiście romansik a'la James Bond, no ale to już wina autora:)


Więc ogólnie polecam ten film, a tak na prawdę polecam jeszcze bardziej książkę. Jak ktoś chce to mogę pożyczyć. W oryginale oczywiście:)
Ocena: 4/6